NAJTRUDNIEJSZY ZAWÓD ŚWIATA. MÓJ CIĘŻKI DEBIUT NA CIĘŻKIEJ MASZYNIE.

Nie wiedziałam, że będzie tak trudno! Nie, nie spodziewałam się, że praca kierowcy zawodowego to sama przyjemność kierowania, za którą jeszcze fajnie płacą, jednak mój debiut w tej roli to były najtrudniejsze dwa tygodnie pracy w moim życiu.
Kiedy sobie przypominam, że główną obawą, jaką miałam przed wyruszeniem w samodzielną trasę było: "czy nie będę się bała spać w ciężarówce na parkingu?" zbiera mi się na śmiech. Problemy są znacznie większe i znacznie poważniejsze niż samotne noce w kabinie...
Te pierwsze kroki w nowej pracy to był dla mnie prawdziwy chrzest bojowy i wydarzyło się w nich prawie wszystko, co mogło się wydarzyć na 'dzień dobry' świeżemu kierowcy.

Pierwszy ładunek wymagał takich działań z naczepą, że odsłanianie plandeki, ściąganie kłonic i desek, a także zapinanie pasów zabezpieczających już od teraz nie będzie stanowiło dla mnie najmniejszego problemu. Kosztowało mnie to 1,5 h ciężkiej pracy i kilka siniaków. Pierwszy fracht - do przejechania ponad 600 km, rozładunek zaplanowany na następny dzień 9 rano, więc trzeba zaiwaniać. A tu korki, zwężki i inne cuda na kiju. Z nerwów nie było ochoty zjeść, a z braku czasu i złego zorganizowania ambitne plany o codziennym prysznicu sypnęły się również. No i - wyzwanie wieczoru - znaleźć miejsce parkingowe. Okazało się, że ta misja jest impossible. Przejechałam kilka parkingów pod koniec czasu pracy ocierając się prawie lusterkami z zaparkowanymi gdzie się da ciężarówkami. Nie było szansy znaleźć kawałka miejsca. Tachograf wołał o postój, zjechałam z autostrady. No ale nie na wszystkich wioskach da radę bezpiecznie i rozsądnie zaparkować kilkunastometrową machinę! Jakaś serpentyna górska na pierwszy wieczór, w ciemności już, i wreszcie zatrzymanie się połową samochodu na wiejskim parkingu dla osobówek, kabiną na trawie... Ehh, nieładnie i średnio legalnie, ale już nawet nie miałam sił się nad tym zastanawiać - wydruk z tachografu, opisanie powodu przekroczenia czasu pracy (pierwszy dzień - pierwsze przewinienie, brawo ja!), brudna spać.

Rano jak zobaczyłam za widna gdzie zajechałam, to strach w oczach - góry, wąskie drogi strome. Chyba nawet gorzej się wracało do autostrady niż wczoraj po ciemku - bo już była świadomość karkołomności przedsięwzięcia. Kierowcy jadący z przeciwka trąbili mi przestrzegając przed niebezpieczeństwem, pochyłościami, ostrymi zakrętami - na wielu łukach musiałam zajeżdżać na lewą stronę drogi, żeby wyrobić się w zakręcie! Z tego wszystkiego oczywiście spóźnienie na pierwszy rozładunek. Na szczęście nikt się nie burzył. Z placu nie mogłam wyjechać. Przyszedł jakiś Niemiec i mi pomógł machając rękami jak manewrować. Ile bym dała, gdybym mogła posadzić go za kierownicą i wrócić tam już na ulicy! ale nie ma tak łatwo...
Drugi załadunek - kostka brukowa - ładowanie tylko z jednej burty, uff, połowa roboty. Znowu korki, nie-korki na drodze. Przez radio gadają o śmiertelnym wypadku pod Hanowerem... gdy już wszystko ruszyło po kilku godzinach - widok zniszczonej ciężarówki na wypadku - do zapamiętania na zawsze... I - brak miejsc na parkingach - doświadczenie uczy, że nic nie uczy - znowu za późno zaczęłam szukać. Znowu zjazd z autostrady, spanie gdzieś przy ulicy, na dzikusa, bez towarzystwa innych ciężarówek. Poranek - wow! gdzie ja jestem i jak stąd wrócić na właściwą drogę?! Coraz mniej higienicznie bez toalety, drugi dzień prawie bez jedzenia, bo ze stresu się nie chce, no i trzeba gonić do celu, bo straciło się czas w korkach i na szukaniu parkingu poza autostradą.
Trzeci załadunek - blachy. Pamiętam ten zakład z powodu małej ilości miejsca na manewry - oczywiście z mojego, czyli kierowcy bez doświadczenia, punktu widzenia. Przy bramie wjazdowej jakieś niepotrzebne słupy, więc wjazd z uliczki trzeba było wziąć na dwa razy - tył, przód. Wjechałam na wprost pod jakiś wjazd na halę - jednak nie warto pchać się w ciemno, gdy nie wiadomo gdzie będzie załadunek. Było ciasno. Podszedł gościu i powiedział po angielsku, że z tej strony nie robią załadunków, trzeba jechać na drugą stronę zakładu. Nie pozwoliłam mu odejść - zapytałam czy pomoże mi wyjechać. Patrzył i machał rękami, a ja musiałam to zrobić i wykaraskać się stamtąd. Nikt nie wie jak długa wydaje się ciężarówka we wstecznych lusterkach dla świeżaka... Po drugiej stronie budynku czekałam na załadunek kilka godzin, bo nie był gotowy towar dla mnie. Wizja dłuższej przerwy w ciągu dnia na parkingu z prysznicem znowu się oddalała w niebyt. Przez ten czas z przerażeniem patrzyłam na tunel, którym miałam wjechać TYŁEM na halę, gdzie mieli mi ładować blachy. Napociłam się trochę i stanęłam w tej hali średnio prosto, ale to serio nie było moje najtrudniejsze podstawienie... Załadowali, zamknęłam i dzień wyglądałby nawet spoko (później miało się okazać, że nawet udało się wbić na noc na parking AUTOSTRADOWY po raz pierwszy!), ale nie mogło oczywiście obyć się bez niespodzianek: pauza dzienna! 45 minut! obowiązkowo! Nie wiem jak to się stało, że w biały dzień, o wczesnej godzinie parkingi były pełne, ale znowu byłam zmuszona zjechać z autostrady. Pomyślałam, że taką pauzę 45 to wykręcę wszędzie. Zjechałam do wioski, ale nie wyglądała zachęcająco do tego, by stanąć i nie robić zamieszania, więc skręciłam sobie w wiejską boczną! najpierw delikatnie wjechałam i obserwowałam, czy nawigacja zrobi mi tamtędy objazd (navi zrobiona pod ciężarówki, więc teoretycznie wyklucza zakazy dla dużych samochodów). Nawigacja ładnie pięknie pokazała, że tą drogą zrobię kółeczko, więc odważyłam się wjechać. Jakież było moje zdziwienie, kiedy uliczka zaczęła się zwężać i zwężać zamieniając się w końcu w coś na kształt ścieżki rowerowej ... z wyrastającymi w pewnym momencie na środeczku słupkami niedopuszczającymi wjazdu pojazdów! Jedyny ratunek (no cofać 500 m po tym nie odważyłam się!), to skręt w drogę w las, która po ok. 200 m kończyła się piaszczystym parkingiem dla osobówek. Pomyślałam: zawrócę tam sobie i wyjadę jak przyjechałam. Ale niestety nie umiałam zawrócić. Plac był za mały na kółeczko, wokół jakieś rowy, krzaki, wolałam nie wylądować w rowie na boczku, więc poszłam szukać pomocy.

W wiosce znalazłam zakład z rozładowującymi się ciężarówkami. Kilka stało z boku, jakby pauzowało. Znalazłam polską ciężarówkę, okno, otwarte, pan w środku: "przepraszam, potrzebuję pomocy, utknęłam w lesie ciężarówką, pomoże mi pan wyjechać?". Zgodził się, poszedł za mną; to chyba urok płci... Patrzył z zewnątrz i machał mi jak mam kręcić, żeby było dobrze. Sama bym w życiu tego nie zrobiła. Wykręciłam, ale kabina ciężarówki wręcz zwieszała się nad rowami, koła dzieliły centymetry, żeby zjechać po pochyłości... Na koniec powiedział mi:  jeszcze nie RAZ i nie TAKIE niespodzianki będą w tej robocie!  ...No dzięki, panie, za pocieszenie! :P
Wieczorem bez większych nadziei przejeżdżałam parking za parkingiem. Ostatni - mała zatoczka na 5 ciężarówek - po środku kawałek miejsca - musiałam to mieć! Wreszcie spanko bez żadnego kluczenia i oddalania od trasy! a że znowu bez toalety - to można się przyzwyczaić...
Kolejny dzień to była sobota. Miałam do dokończenia wczorajszy kurs z blachami. Zadanie: dojechać możliwie blisko miejsca poniedziałkowego rozładunku, i zaparkować w fajnym miejscu umożliwiającym miłe spędzenie weekendu i pozwiedzanie. Miasteczko docelowe wyglądało kusząco: Thedinghausen na północy Niemiec. Czasu miałam sporo, więc po kilku godzinach jazdy wbiłam jeszcze na autostradowy parking z prawdziwego zdarzenia i wzięłam prysznic. Polepszyło mi się od razu. Thedinghausen zdobyte w godzinach popołudniowych, nawet można było zaparkować poza ulicą - przy firmie, a równocześnie prawie w centrum przyjemnego miasteczka. Zgasić silnik i nie włączać przez półtora dnia! - co za radość. Wreszcie relaks, dużo spacerów, nadrobienie z posiłkami, dobry czas.

Po weekendzie miałam jeździć tylko do środy, a w czwartek w Niemczech święto i zakaz ruchu ciężarówek. Ta myśl mnie budowała - jeszcze trzy dni, 3 załadunki i tyleż rozładunków.
Pierwszy i pierwsza rampa. Nie wyglądało to trudno, dużo miejsca, żadnych ciężarówek po bokach... a ile ja się tam namęczyłam, to tylko ja wiem! Papier w wielkich belach. W sumie 24 tony, czyli na maksa, ważę ze wszystkim prawie 40 ton. Jak to zabezpieczyć? jak z tym jechać? Jakoś poszło, chociaż przez całą drogę modliłam się na każdym zakręcie, żeby nie sypnąć się z tym gdzieś na pobocze... Dowiezione. Kolejny zakład. Kolejny plac manewrowy i rampa - ocena sytuacji - ja tego nie zrobię! no way! Mały placyk przy ulicy, jedna rampa pod skos, z osobówkami pracowników obok, podjazd pod kątem, z ulicy. Do wyboru: albo zablokuje ruch w mieście na minimum pół godziny albo poproszę o postawienie mojej ciężarówki Estończyka  rozładowującego się przede mną. Wybrałam drugie. Wstyd.
Kolejny załadunek to puree ziemniaczane, cała ciężarówka palet, 24 tony - normalka... Taka piękna rampa, że dałam radę praktycznie bez problemu! Bez rękawa, szersza, prosta. Podstawiłam równiutko jak od linijki. Duma! Okazało się, że załadunek musiał zrobić sobie sam kierowca, więc dostałam w ręce elektrycznego widlaka i zaczęłam wwozić te palety na naczepę. Na szczęście pomagał mi jeden pracownik, i tak na zmianę ustawiając, napełniliśmy całą naczepę sztucznymi kartoflami. Pamiętam, że noc z puree na naczepie znowu spędziłam poza autostradą, na jakimś kompletnym wygwizdowie, z powodu braku lepszej opcji. Wjechałam do kolejnej wiochy i stwierdziłam, że dalej w tą noc nie pojadę, choćby się waliło i paliło. Przed wiochą, leśna droga w las, oceniłam że twarda, więc cofnęłam w nią i tuż przy asfaltówce spędziłam nockę. Dupa ciężarówki nocowała praktycznie w ciemnym lesie, więc rano rzut oka, czy nikt się nie połakomił na moje ziemniaczane puree z palet... Przecież taką naczepę może otworzyć bez problemu każdy... Towar cały.
Od rana dzień jak co dzień. Rano ustalenie ze spedytorem gdzie jestem i kiedy dotrę na rozładunek. Potem jazda autostradami. Presja, by gonić 90km/h i ani trochę wolniej.  Zakazy wyprzedzania ciężarówkami - robił się za mną korek gdy nie jechałam na maksa. Wystarczyło, że zwolniłam do 80 na długim zjeździe (szczerze się bałam! długi, stromy zjazd!40 ton to naprawdę pcha!), a jakiś dupek po wyprzedzeniu mnie i zajrzeniu do kabiny skomentował przez radio: wiedziałem, że z tym MANem jest coś nie tak.... Więc gnałam jak mogłam.  Chora ambicja! Potem zrozumiałam, że powinnam jechać na tyle, by czuć się pewnie i bezpiecznie. Do wprawy dojdę z czasem; nikt nie był mistrzem kierownicy od urodzenia. Wyłączyłam radio i miałam w dupie.

Problemy i problemiki przewracające mi treść (pustego zresztą) żołądka.  Rozładunki w małych miasteczkach, ciasne uliczki, mieszczenie się na centymetry w zakrętach między krawężnikami, znakami. Obserwowanie zakazów dla ciężarówek, bo nawigacja nie wszystkie wychwyci, a przecież nie chcę się wpakować pod niski wiadukt albo na most który nie udźwignie moich 40 ton. Dojazd do zakładów z obawami - jaki plac mnie tam czeka? czy zdołam wymanewrować? Czekanie na załadunek.

Jedzenie posiłków w korkach, bezskuteczne szukanie parkingów wieczorami...
Strach, by nie zrobić nikomu krzywdy - pieszym w ciasnym miasteczku, rowerzystom na ścieżkach przecinających się z moją drogą, samochodom na autostradzie, sobie, nie przewrócić zestawu, nie zniszczyć towaru..
Zwężki na wiaduktach, jazda tuż przy prawej barierce nad przepaścią, myślenie o stabilności ładunku na każdym zakręcie... Ciągłe napięcie, skupienie absolutne. Ciężko, ciężko...
Duma, gdy zatrzymywałam się w rajce pomiędzy samymi facetami... i chwile takiego mega zwątpienia - co ja tu robię i czy to dla mnie?! szczególnie w pierwszy mój samodzielny dzień, gdy szukałam parkingu na noc w obcym, nieznanym miejscu. Zatrzymałam ciężarówkę. Wiedziałam, że jakby ktoś chciał, to by się dopieprzył do poprawności tego postoju. Wiedziałam, że dorobiłam kilka niepotrzebnych kilometrów na niekorzyść mojego szefa. Wiedziałam, że będę musiała rano robić jakiś kosmiczny manewr zawrócenia i powrotu na autostradę do celu...Wiedziałam, że przekroczyłam czas jazdy i muszę odstać 9 h pauzy, zatem spóźnię się na umówiony na fix rozładunek.  I najlepszym wyjściem błyskającym w głowie, przez taki niebezpiecznie długi ułamek sekundy, było: porzucić tą wielką maszynę w czorty w tym miejscu jak stoi, spływać czym prędzej na pociąg do domu, zablokować numer spedytora w telefonie i mieć wy..bane :P Ale rano człowiek jednak zawsze wstaje z taką przyjemną wolą walki... i wali na przód!
W środę nie wróciłam do domu, tak jak to ustalałam ze spedytorem jeszcze w poniedziałek. Chyba zapomniał, albo mu nie wyszło z ułożeniem trasy; nie wnikałam. W środę rano rozładowywałam się przecież jeszcze pod holenderską granicą. 100 km pod następny załadunek i miałam prawie 500 km pod polską granicę na rozładunek. Zaczęły się przed-zakazowe korki. W czwartek wszystko stało, święto, zakaz ruchu ciężarówek. Rozładunek został zresztą ustalony na piątek, po święcie. W piątek - okazało się, że ten zakład przedłużył sobie święto i nie pracuje. Okazało się to dopiero jak tam dojechałam...
Wrażenia po pierwszych samodzielnych jazdach? Ciężko, ciężko jak cholera. Wiem, to brak doświadczenia, brak wyczucia gabarytów pojazdu, za dużo ambicji, by być od razu tak dobra, jak kierowca jeżdżący od lat, by nie zostać uznana za gorszą dlatego, że jestem kobietą... Przyznaję, strasznie mnie zarżnęły te dni, ale chcę to robić dalej, czuję, że to może przynieść satysfakcję.


P.S. Przyjechałam ciężarówką pod dom, bo ostatni rozładunek przesunęli mi jeszcze z piątku na poniedziałek i spedytor stwierdził, że jak mam tak blisko, to tak zrobić i zapłacą za te kilometry. Wysiadłam, podszedł sąsiad. Pyta: jak było? jak było? Gadamy tak, stanęłam obok ciężarówki, a on tak na nią patrzy i: "Kaśka, jak Ty to zrobiłaś?? ona jest taka wielka, a ty jesteś... ty jesteś jak... jak to koło!"

Ona jest naprawdę taka wielka, ale ją okiełznam!

Komentarze

  1. Tak nic dodac nic ująć ...heh a ja jak zaczęłam beczałam ze ja mam przejeb....e ..a tu nie ..poza pasją to naprawdę ciężki temat ....cięzka praca i kopa nerwów ...ale dłuższa tarasa wynagrodzi wszystko .. aby jechać ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz